Na szlaku Łuck - Krzemieniec
Rozbudzanie słabego, jak dotąd, ruchu automobilowego na Wołyniu i zawiązanie wśród obecnej garstki miłośników tego sportu szeroko pojętego współżycia – oto dewiza, w imię której Wołyński Klub Automobilowy podjął swe prace w bieżącym sezonie.
Czy jednak wywiązuje się ze swych zamierzeń? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w poprzednim numerze "Auta" przy opisie, dokonanym przez uczestnika "Z innej parafii", a więc bardziej obiektywnym, jednej z urządzonych przez W.K.A. imprez pt. "Pola Azaliowe".
Ostatnio w podobnym duchu W.K.A. zorganizował wycieczkę do Krzemieńca, miejsca urodzenia J. Słowackiego. Podając jej krótki opis, zaznaczę na wstępie, że ambicją wycieczek W.K.A. jest nie tylko "wybijanie" znacznej ilości kilometrów, lecz zapoznanie uczestników podczas odbywania drogi ze wszystkimi osobliwościami terenu. Stąd to częste zatrzymywanie się po drodze w zamiarze zwiedzania zabytków, oglądania krajobrazów, bo trzeba wiedzieć, że Wołyń jest jedną z dzielnic Polski, która "obficie zaopatrzona jest" w podobne osobliwości. Jednym słowem, moment turystyczno-krajoznawczy odgrywa tu znaczną rolę.
Oddział Łucki do urządzenia w dniach 24 i 25 czerwca r. b. dwudniowej wycieczki do Krzemieńca, Sokolich Gór i Poczajowa. Liczna "wiara" wycieczkowiczów, spragniona niedzielnego wypoczynku i świeżych wrażeń, zgłosiła się "na start" w dniu 25 przed lokalem Klubu w Łucku, skąd w godzinach popołudniowych ruszono w teren.
Nie dysponujące samochodami "spieszone" Towarzystwo Krajoznawcze w autobusie, który, jako pojazd "stateczny, familijny", wysunął się na czoło wycieczki, wiodąc za sobą korowód samochodów, złożony z dziesięciu maszyn.
Pierwsze zatrzymanie się w drodze nastąpiło w Dubnie, na dziedzińcu zamkowym, celem zapoznania się z ruinami dubieńskiego zamku. Ożywiony wibrującymi promieniami zachodzącego słońca i gawędą, przywodzącą na pamięć rys historyczny, roztoczył zamek dubieński, sięgający swymi początkami XV wieku, przed oczyma zwiedzających swą historyczną świetność, wskrzeszając czasy, kiedy to dumnie stawiał czoło watahom tatarskim i oddziałom Chmielnickiego jako jeden z najsilniejszych zamków fortecznych na rubieżach Rzeczypospolitej.
Dzisiaj zamek ten o tak chlubnej przeszłości uległ na skutek zaniedbania w ubiegłym stuleciu i wojny prawie kompletnej ruinie. Zapewne dużo wody upłynie w obmywającej go Ikwie, zanim powróci do dawnej świetności, choć prace renowacyjne są już podjęte. Objęły one restaurację zachodniej części ruin – zamku ks. Lubomirskich z czasów Stanisława Augusta, gdzie znajdują się pomieszczenia urzędów państwowych, jak sąd i starostwo.
Część zaś, obejmująca stary zamek ks. Ostrogskich ze swą piękną bramą wjazdową, ozdobioną ich herbami, czeka jeszcze na kielnię restauratora.
Z Dubna ruszamy do Krzemieńca. Dobry stan szosy pozwala rozwinąć znaczną szybkość. Im bliżej celu, zostawiamy za sobą równinny krajobraz wołyńskiego Polesia, wjeżdżając w zasięg pełnego rozmachu, siły i bogactwa czarnoziemnego wyżu podolskiego. Okolica, bogato ukształtowana, sfalowana łagodnymi pagórkami, zwana jest od pięknego krajobrazu "Szwajcarią Krzemieniecką".
W malowniczym wąwozie, u stóp wspaniałej Góry Bony, kryje się, przyczajone w najgłębszym rozdołu, wśród ogrodów i sadów, miasto Krzemieniec – rezerwat urbanistyczny, jedno z najstarszych grodów na Wołyniu.
Pełni zachwytu, na szczycie Góry Bony, w sąsiedztwie szczerbatych ruin, wprowadzeni w tło historyczne Krzemieńca i okolicy przez prezesa Klubu, oglądamy Krzemieniec: pomnik Słowackiego, kościół parafialny, a przy zachodzie słońca ten czarowny zakątek świata, którego piękno przenika całą genialną twórczość wielkiego syna Krzemieńca – Juliusza Słowackiego.
Biały masyw licealnych gmachów, dominujący nad kompleksem stylowych domków, przywodzi na pamięć okres świetności Krzemieńca, kiedy to założone przez T. Czackiego i znakomicie prowadzone liceum stało się w początkach XIX wieku głównym ośrodkiem kultury polskiej dla kresów południowo-wschodnich byłego zaboru rosyjskiego, dzięki czemu miasto otrzymało zaszczytne miano "Aten Wołyńskich". Po powstaniu w roku 1831, zamknięte przez Rosjan i pozbawione wszelkich zbiorów naukowych, opustoszało, by znów za dni naszych powrócić do dawnej świetności.
Ostatnio, z okazji przypadającej na rok bieżący 130. rocznicy urodzin i 90. rocznicy śmierci Słowackiego, Liceum urządziło piękną wystawę pamiątek po wielkim poecie. Obramowanie wystawy w charakterze epoki Słowackiego i dobór pamiątek wywołuje u każdego podziw.
Poważny kompleks budynków licealnych wiąże, niby drogocenna klamra, piękny barokowy kościół pojezuicki z wirydarzem u stóp, obramowanym ciosaną balustradą z barokowych urn i zwieńczeń.
Gasnące słońce spowija lekką mgłą roztoczony przed naszymi oczyma czarowny obraz Krzemieńca. Góra Bony, jakby odsunięta w cień, drzemie spokojnie, śniąc o rusałkach i chochlikach, które tej nocy świętojańskiej rozpoczną swe psoty i swawole.
Następnym obiektem przeznaczonym do zwiedzenia, już w dniu następnym, jest położona wśród malowniczych gór krzemienieckich, w odległości 9 km od Krzemieńca, Wołyńska Szkoła Szybowcowa L.O.P.P. na Sokolej Górze. Dogodny dla szybownictwa układ zboczy gór krzemienieckich, jak i sprzyjające warunki termiczne, przyczyniły się do bardzo szybkiego rozwoju tego ośrodka.
Życzliwe kierownictwo, cieszące się z odwiedzających na tym pustkowiu "pielgrzymek ziemskich braci", zademonstrowało kilka lotów na szybowcach i samolocie, podziwianych przez wszystkich zwiedzających.
Z żalem żegnamy bujające w przestworzach ptaki bez motoru – my, ludzie przykuci do ziemi, mając na pocieszenie to tylko, że możemy się dosyć szybko po niej poruszać.
Z kolei ruszamy do Poczajowa, największego w Polsce prawosławnego miejsca odpustowego.
Już parę kilometrów za Krzemieńcem otwiera się przed nami przepiękny widok na Ławrę Poczajowską.
Na szczycie wzniesienia wystrzelają w górę potężne kompleksy zabudowań, kopuły cerkwi, kaplic, wysoka dzwonnica, błyszczą pozłacane, różnokolorowe dachy.
Wszystko zdawałoby się znajdować w jakimś nieładzie, przy pomieszaniu najrozmaitszych stylów w typowo kontrastowych zestawieniach, lecz mimo to całość wygląda nadzwyczaj imponująco.
Historia tego miejsca jest ciekawa i bardzo bogata.
Dzieje tutejszego klasztoru znane są od XIII wieku, odkąd wśród pieczar wiedli pustelniczy żywot mnisi kijowscy. Wkrótce sława świętego miejsca wzrasta, gdy pasterzom objawiła się Matka Boska, pozostawiając ślad swej stopy na kamieniu. Wtedy to powstaje tu pierwsza cerkiew Wniebowzięcia.
W ciągu szeregu następnych wieków klasztor się rozbudowuje, stanowiąc dziś kompleks bardzo malowniczo ugrupowanych budynków.
Wchodząc na dziedziniec klasztorny, widzimy na prawo bizantyjski sobór św. Trójcy z mozaikowymi obramieniami drzwi, obok wysoką dzwonnicę, a na wprost – najwspanialszą poczajowską świątynię – Sobór Uspienski, który śmiało można zaliczyć do najpiękniejszych świątyń na Wołyniu, przypomina nieco katedrę św. Jura, gdyż, podobnie jak i tamta, wybudowany jest w stylu rokoko.
Czas przeznaczony na zwiedzanie nie wystarcza na dokładne obejrzenie całości, wobec czego szybko przechodzimy, zatrzymując się tylko przy ważniejszych obiektach.
Zawiłymi korytarzami pokonujemy kilka kondygnacji, by dotrzeć do najgłębiej położonej groty, którą zamieszkiwał pustelnik Jow. Dosyć wysoka i o regularnych rozmiarach jaskinia ma w kącie żelazną furtkę, chroniącą dostępu do cudownego źródła.
Powrotna droga z podziemi nie wydaje się krótsza.
Doceniamy chłód murów klasztornych przy zetknięciu z parnym powietrzem na dziedzińcu.
Czas nagli. Ogarniamy ostatnim spojrzeniem malowniczy kompleks zabudowań, by utrwalić jego obraz w pamięci, po czym ruszamy w powrotną drogę.
Późna jest noc, gdy dojeżdżamy do stolicy Wołynia – Łucka, mijając po drodze z szybkością 90 km/h te same miejscowości, z którymi tyle miłych przeżyć łączyło nas przez dwa dni.
Mgr. Mieczysław Fitzke
"Auto" nr. 8 Sierpień 1939 r.